Oleska Gazeta Powiatowa. Miesięcznik społeczno-kulturalny.

OLESKA GAZETA POWIATOWA

Manfred Polatzek
Ciekawość to pierwszy stopień do wiedzy
Manfred Polatzek z Chudoby nie od dziś jest znany z tego, że z pasją kolekcjonuje stare legendy, podania, fotografie i pocztówki. Jest również niezrównanym gawędziarzem. Czytelnicy "OGP" niejednokrotnie mogli przeczytać historie, opisywane przez pana Manfreda (jak choćby sensacyjną opowieść o potworze w szumiradzkim stawie). Manfred Polatzek nie może odżałować tego, że młodzi ludzie coraz mniej dbają o przeszłość, o pamiątki po swoich przodkach, będące przecież świadectwami dawnych czasów. Starzy ludzie umierają, a młodzi wyrzucają stare listy, fotografie i dokumenty do śmieci - utyskuje mieszkaniec Chudoby. - W ten sposób przepadło nam już wiele bezcennych skarbów.
Od tego numeru "OGP" wznawia cykl "Opowieści Manfreda Polatzka". Co miesiąc będziemy mogli poczytać o rzeczach, które zdarzyły się kiedyś, a które pamięta dziś niewielu ludzi. Dobrze, że Manfred Polatzek jest jednym z nich.
(drag) (OGP 59 / listopad 2003)
Opowieści Manfreda Polatzka
O kowalu
Zapisując zasłyszane gdzieś historie, chcę Wam dzisiaj opowiedzieć o pewnym kowalu. Bardzo dawno temu, kiedy jeszcze Chrystus chodził po palestyńskiej ziemi, nauczając ludzi, pewnego razu zatrzymał się na nocleg u kowala. Ponieważ kowal mieszkał sam (jego żona zmarła, a dzieci poszły w świat za chlebem), gospodarz serdecznie przyjął zacnych gości, nie wiedząc, kogo pod dach swój przyjmuje.
      Kowal przygotował wieczerzę, składającą się głównie z owoców, gdyż niedaleko domu i domu i kuźni miał duży sad. Po posiłku Chrystus i jego uczniowie udali się na spoczynek. Noc minęła spokojnie, po sutym śniadaniu podróżni wyruszyli w dalsza drogę, zapominając podziękować za nocleg i gościnę.
      Chrystus przypomniał sobie o tym w drodze, kazał więc św. Piotrowi zawrócić, podziękować i zapytać, czego kowal sobie życzy w zamian za udzieloną im gościnność. Skromny kowal długo myślał nad swoim życzeniem i wreszcie zdecydował: Gdyby tak można zatrzymać na drzewach mojego sadu złodziei owoców, wtedy byłbym bardzo zadowolony. Złodzieje, nie znając życzenia kowala, jak zwykle przychodzili ukradkiem do sadu i zrywali najsmakowitsze owoce. Tym razem jednak nie powiodło się im.
      Kowal, wyjrzawszy z kuźni, zobaczył złoczyńców i pomyślał: Tam, kajżeś wlazł, siedź! I o dziwo, życzenie spełniło się. Amatorzy cudzych owoców nie mogli oderwać się od drzew. Dopiero gdy kowal podszedł do rzezimieszków i kazał im zejść, a niewidzialna ręka sprawiła im tęgie lanie, winowajcy mogli wrócić do domu.
      Od tej chwili już nikt nie ważył się wejść do kowalskiego sadu. Tak mijały lata, a nasz kowal pracował, bo i cóż innego miał robić?
      Aż tu pewnego wieczoru, w czasie przygotowania wieczerzy, przyszła do niego Śmierć i mówi: Drogi kowalu, przyszłam dziś po ciebie! Kowal był jeszcze w sile wieku, a i sprytu mu nie brakowało. Chłop nie miał jeszcze chęci umierać. Zastanawiając się, co by tu mądrego wymyślić, żeby Śmierć wykołować, pyta: Nie miałabyś ochoty na piękne owoce z mojego sadu? A ja przez ten czas zjadłbym wieczerzę i ubrałbym się należycie.
      Pragliwa śmierć, łakoma na owoce, posłuchała chętnie rady i wskoczyła na jedno z drzew. A sprytny kowal popatrzył przez okno i zawołał: O tak, siedź tam, jakżeś wlazła! I tak Śmierć została na drzewie, a kowal dalej pracował w kuźni, bo nic mu nie groziło. Tymczasem na świecie nikt nie umierał, a lata mijały. Śmierć prosiła, błagała, przysięgała kowalowi, że po wypuszczeniu jej nigdy już po niego nie powróci. Ale bezlitosny kowal nie słuchał jej i dalej pracował.
      Śmierć przed wizytą w kuźni, będąc w swoim żywiole, była pulchna i piękna. Teraz tak schudła, że pozostał z niej tylko sam szkielet, tak jak to dzisiaj możemy oglądać na obrazach.
      W końcu kowal ulitował się nad nią i kazał jej zejść z drzewa. Co się wtenczas na świecie działo? Masowo ludzie umierali, tak mściła się Śmierć za lata swej niewoli. A tymczasem nasz bohater coraz bardziej podupadał na zdrowiu, wznosił ręce do nieba i prosił o śmierć, która jednak nie nadchodziła. Wreszcie zamknął swoją kuźnię, dom i wybrał się w długą drogę do nieba. Pewnego wieczoru, po kilkunastu dniach wędrówki, zastukał do bram niebios i otworzono mu. O wejściu nie było jednak mowy, gdyż św. Piotr tak szybko do nieba nie wpuszcza.
      Po wysłuchaniu prośby kowala wpuszczono go i posadzono na ławce, by patrzył na ziemię i pilnował ludzi. Zadowolony z nowej pracy codziennie rozliczał się przed niebieskimi władzami z powierzonych mu obowiązków.
      Któregoś targowego dnia, patrząc na ten łez padół, zauważył kobietę, która porwała ze straganu materiał na suknie. Właścicielka zauważyła to i pobiegła za nią. Kobiety zaczęły się szamotać, a żadna niechciana materiału puścić. Kowal krzyczał, wrzeszczał, ale nikt go nie słyszał, w końcu nie wytrzymał: urwał nogę ze swojej ławy i rzucił ją na ziemię, by rozdzielić kobiety. Pech chciał, iż trafił jedną z nich w głowę. Nieszczęsna upadła na ziemię, a kowal pomyślał: Zabiłem.
      I tak też było. Trudno, stało się, zameldować muszę. Święty Piotr, wysłuchawszy opowieści, mimo próśb i lamentów kowala, podjął decyzję o wymarszu winowajcy ponownie na ziemię.
      I tak smutny kowal powrócił do domu, spędzał dni na wyczekiwaniu na Śmierć. Nareszcie, po latach, przyszedł długo wyczekiwany gość, by zabrać nam naszego bohatera. Kończymy już więc opowieść o pewnym kowalu, do którego kiedyś przyszedł..., ale wy już to znacie..., co?
      Manfred Polatzek (OGP 59/listopad 2003)

Drukuj stronę
     GÓRA