Oleska Gazeta Powiatowa
Olesno, Lasowice Wlk, Dobrodzień, Praszka
Gorzów Śląski, Radłów, Rudniki, Zębowice
Jak niegdyś nauczycielom (nie) płacono

Niestety, niskie ,często spóźnione płace, nie są smutnym świadectwem tylko naszych czasów.
Zdarzało się to i dawniej, przynajmniej w Gorzowie Śląskim. Pierwsza zachowana wzmianka o gorzowskiej oświacie dotyczy zbiegów miejscowego proboszcza, by gorzowskiemu nauczycielowi wypłacono pensję.
Wielce zasłużony gorzowski proboszcz Jan Dubiel znalazł w 1732 roku świadka, który pod przysięgą zeznał, co przysługiwało nauczycielowi. Był to światły duchowny, bo w 1740 roku odstąpił część gruntu zwaną Kopczyskiem i zachęcił społeczność do budowy tam szkoły. W tamtych ciągach była to katolicka szkoła, bo to wyznanie dominowało wśród miejscowej ludności. Opisuje te szerzej ksiądz Józef Dziuk w swojej pracy "Z dziejów parafii w Gorzowie Śląskim".
Wiele informacji o gorzowskich szkołach i nauczycielach zebrał Fischer, rektor przedwojennej szkoły w Gorzowie Śląskim. Z nauczycielem gorzowskiej szkoły już w XVIII wieku zawierano umowy o pracę, ustalając roczne wynagrodzenie stałe i zmienne oraz przyznając bezpłatne mieszkanie.
I.
Według umowy z Sebastianem Wodarą zatrudnionym od 15 września 1760 roku rocznie płacono mu 24 talary, a za naukę każdego ucznia ustalano tygodniową stawkę. Za naukę początkującego ucznia płacono jednego krajcara, sylabizującego dziecka 2 grosze, a już czytającego, piszącego i rachującego grosze tygodniowo. Zimą każde dziecko musiało co tydzień przynieść naręcze opałowego drzewa, albo rodzice musieli jednorazowo przywieźć furę drzewa. Przez kolejne- trzy lata Wodara otrzymywał obiecane wynagrodzenie, ale za cały czwarty rok nie zapłacono mu ani grosza. Rozeźlony i rozżalony wyjechał z Gorzowa do Kolonii Fryderykowo.
II.
Już w tamtych czasach gorzowianom utrzymywanie nauczyciela musiało wydawać się nadmiernym ciężarem, ale skoro trudno było tę płacę zmniejszyć, to postanowiono nauczyciela zrobić także miejscowym organistą. Na wniosek magistratu Gorzowa i pana Gorzowa, rotmistrza von Osorowskiego oraz miejscowego proboszcza Jakuba Wenzla, powiatowy inspektor szkół, Galletzki zwrócił się do księcia metropolity biskupa Generalnego Wikariatu we Wrocławiu, Królewsko-Pruskiej Kamery oraz ^Królewskiego Wadcy Wojennego i Podatkowego von Below zu Tarnowitz o zgodę na dodanie nauczycielowi w Gorzowie obowiązków organisty.
Wysokie instancje zezwoliły na to, ale nauczyciel stawił skuteczny opór. Wreszcie, po długich rozmowach. już w gorzowskim kręgu zgodzono się na zapłacenie 4 talarów rocznie za te dodatkowe obowiązki.
III.
Wszelkie rekordy niepłacenia nauczycielowi pobito w przypadku Feliksa Rendschmidta zatrudnionego w Gorzowie od 1 stycznia 1805 roku.
Rendschmidt pochodził z Olesna, a w Gorzowie mieszkał już w nowej szkole wybudowanej w 1791 roku przy rynku. W jednej izbie tzw. oficyny Fiwka (Fieweguche Hinterjaus) mieszkał nauczyciel, a w drugiej uczono dzieci, zapewne na zmiany. W 1809 roku zalegano mu z poborami za pełne dwa lata i z deputatem za trzy lata. Razem było ta 60 talarów i 45 korców zboża (pruski korzec to 54,9 litra ziarna). Zwyczajowo deputat zbożowy przekazywano nauczycielowi na Świętego Marcina i zależał od plonów tego roku ("tyle ziarna, ile snopek daje..."). Przy tej czynności asystował przełożony szkoły, by nauczycielowi nie stała się krzywda.
Niestety, rektor Fischer nie podaje powodu, takiej krzyczącej niesprawiedliwości dotykającej Rendschmidta. Zapewne wynikało to ze znacznego zubożenia miasta i mieszkańców - te lata to czasy francuskiej okupacji Prus po przegranej wojnie 1806 roku. Francuzi stacjonowali praktycznie we wszystkich śląskich miastach, żyjąc na ich koszt i nakładając wysokie kontrybucje. Prawdopodobnie w Gorzowie stacjonował niewielki oddział jazdy pilnującej porządku . i sciągania wojennych podatków. W Gorzowie jeszcze teraz mieszkańcy opowiadają o napoleońskich stajniach francuskiej jazdy przygotowującej się do wyprawy na Rosję. Wojenne kontrybucje były częste i wysokie, często ponad możliwości mieszkańców. Nie starczało na inne wydatki.
IV.
Jak widać, także i wtedy trzeba było dużej woli i wielkiej nadziei, by być nauczycielem. Do takich zapaleńców należał Rendschmidt. W 1809 r. wyjechał do Szwajcarii po nauki do Pestalozziego. "Instytut Wychowawczy Pestalozziego został zauważony w całej Europie i wielu młodych ludzi go odwiedzało, by zdobyć nauczycielskie umiejętności" - tak pisze Brockhaus Lexikon z 1908 roku. Sam Pestalozzi zwany był ojcem szkół ludowych i wiele pisał. Był zwolennikiem francuskich idei rewolucyjnych. Swój osobisty majątek wydał na utrzymanie i nauke 50 dzieci żebraków, starając się wychować nieszczęśliwe dzieci dla społeczeństwa.
Rendschmidt zaś po dwóch latach nauki przyjechał do Wrocławia i tam uczył w miejscowym seminarium, gdzie płacono mu chyba lepiej. Był utalentowanym pedagogiem i autorem czytanek. Jego "Nauki czytania dla szkół elementarnych" miały pięć wydań, a "Książka do czytania dla średniej" doczekała się aż siedmiu nakładów. Chociaż był Niemcem, to uznawał potrzebę nauki polskiego na Śląsku.
Niestety, od gorzowian nie doczekał się zapłaty należnych wynagrodzeń i nie wiemy, czy kiedykolwiek odwiedził niewdzięczny Gorzów i rodzinne Olesno.
BOLESŁAW GIERCZYK