Olenowela, odc. 27.
Z wizytą u państwa Oleskich, czyli klątwa żywopłotu...
To było kolejne sobotnie popołudnie. Słońce, którego nie było widać od kilku, a może nawet kilkunastu dni i które chyba stęskniło się za Olesnem, zaczęło świecić tak, jakby próbowało w jeden, dwa dni odrobić wszystkie zaległości. Było ponad trzydzieści stopni w cieniu, wokół unosił się kurz spalonej ziemi. Lasy były suche i w nadleśnictwie debatowano nad tym, czy by przypadkiem po raz wtóry w tym roku nie ogłosić zagrożenia pożarowego. Na polach zielone zboże stało już na baczność, próbując na wyścigi dorosnąć do błękitnego, niemal bezchmurnego nieba, na którego krańcach unosił się kąpiący się w słońcu i unoszony przez delikatne prądy termiczne samotny, siwy gołąb. Szybował tak ponad wszystkimi troskami świata tego, nieuchwytny i niezależny, rzucając swe spojrzenia to ku słońcu, to ku ziemi, na której niesfornie i bezładnie biegały wśród pudełeczek domostw i tasiemek ulic bezradne kropki ludzików. Na naszym znajomym osiedlu również panował rejwach. Roztropni i zapobiegliwi właściciele domków mścili się bezwzględnie na swoich trawnikach i żywopłotach, doprowadzając je do kształtów tak fantastycznych i udziwnionych, że nie jednemu by oko zbielało z zachwytu. Nikt broń boże nie sięgał po butelkę z piwem lub co gorsza czegoś mocniejszego, bo niechby ręka zadrżała ... !
Zmęczone upałem kobiety pielęgnowały malutkie jeszcze o tej porze roku kwiatki lub topiły się w kuchniach przy gotowaniu rosołów, rolad i modrej kapusty.
Pan Oleski kończył właśnie koszenie trawnika "na zapałkę" i, niemiłosiernie plącząc się w kablu od kosiarki, klął jak szewc. Obiecywał sobie, że kupi wreszcie spalinową, ale jakoś zawsze były inne wydatki. Zdenerwowany Jaś porzucił leciwą maszynę i trzymając w rękach wielkie nożyce rzucił się z miną mordercy na resztki swojego żywopłotu. Z wielką uwagą jego zabiegom przyglądał się Piotruś, który wiedział, że od tatusia trzeba się uczyć, bo może mu się to w życiu przydać. Pani Krystyna czyniła ostatnie zabiegi przy gotowaniu obiadu. Dzisiaj miał on być lekki i przyjemny, bowiem zaraz po posiłku Olescy mieli pójść do pana Bogdana na grilla. Tylko Ares nie był zadowolony - pan Bogdan nie lubił zwierząt, a oznaczało to, że musi on zostać w domu.
- Głupi! - śmiała się z niego papuga - Gdzie takiemu niedźwiedziowi jak ty na pańskie ogrrrody! Ares warknął, ale pomyślał, że jak klapnie papugę, to nie będzie z kim pogadać.
Lepszy głupi i złośliwy kumpel niż żaden -pomyślało psisko i zeszło ptakowi z oczu.
Filozoficzne rozmyślania psiaka przerwało przerwał przeraźliwy wrzask dobiegający z ogródka.
- Uaaa! - wrzeszczał Jan - Glupie nożyce!!! Uaaa! Zabiję faceta, co mi je sprzedał! Miały być do żywopłotu, a nie do palców! Chrzanię ten cały zasmolony żywopłot, spalę cały dom i pojadę do Afryki, zamieszkam w bambusowej chacie na pustyni i będę miał gdzieś pielęgnację tej durnej zieleni!- darł się wściekły gospodarz, wchodząc do domu z ociekającym krwią palcem.
- Tatusiu! Wracaj! Nie nauczyłeś mnie przecież do końca, jak strzyże się żywopłot!
- krzyczał zawiedziony Piotruś.
Nie ruszę już tego zielonego paskudztwa. Chodźmy Krysiu do Bogdana! - marudził dalej gospodarz, przyklejając sobie plaster.
- Jeszcze tylko pół godzinki! - odpowiedziała z góry Krystyna. Istotnie, za pół godziny cała rodzinka znalazła się przy furtce.
- Jasiu, dlaczego ty nigdy nie potrafisz niczego porządnie dokończyć - pani Oleska krytycznie skomentowała wygląd wpół przyciętego żywopłotu.
- Ach! Ty musisz wszystko zaraz krytykować ... - przerwał jej pan Jan. - Tak ma być i tyle! - dodał, ale nie w smak była mu krytyczna uwaga żony.
- Ale za to tatuś osiągnął znakomity efekt -zauważyła Ania. - Teraz każdy będzie wiedział, gdzie my mieszkamy. Pozna po prostu po swoistym sposobie pielęgnacji ogródka.
Pan Oleski zamknął się w sobie, na czole pojawiła mu się pionowa kreska, a oczy zyskały specjalny blask jak ślepia bestii zdolnej zasztyletować wzrokiem swoją ofiarę. Na szczęście znaleźli się już u celu. W ogródku, przy rozpalonym, otwartym grillu stał dostojnie zadowolony z siebie jak zawsze pan Bogdan. W rękach trzymał wielki widelec, którym z miną znawcy przewracał kiełbaski, karkówkę i szaszłyki. Dumnym wzrokiem obejmował trawnik skoszony na idealną, wzorcową wysokość, przystrzyżony idealnie w cosinusoidalne "fale Dunaju" żywopłot i stojące na baczność ogrodowe begonie.
- Widzisz Jasiu, jak się dba o ogródek? -spytała Krystyna.
- Czy dzieci mają tu zdejmować buty? - odparował jej zgryźliwie Jan, któremu bolący palec nieustannie przypominał o niedawnej klęsce.
Olescy przywitali się z gospodarzem i wygodnie zasiedli w ogrodowych fotelikach.
- Chciałabym mieć tak ładnie przed domem jak ty ... - powiedziała Krystyna - nasze obejście nie jest tak zadbane. Pan Oleski, który miał już dosyć słuchania narzekań żony, zaczął obserwować samotnego gołębia, który nadal majestatycznie krążył nad miastem. Jan obserwował szybującego wysoko ptaka i jednym uchem słuchał gadania pana Bogdana.
- No cóż Krysiu, jak ktoś lubi porządek to potem są efekty. To wymaga poświęcenia. Ja poświęcam temu wiele czasu i pracy - puszył się pan Bogdan.
- Tak, tak - pomyślał Jan patrząc dalej na gołębia - masz pieniądze, twoja żona nie pracuje, nie macie dzieci, to ci się po prostu nudzi i możesz sobie grzebać w ziemi i machać nożycami. Nie wydajesz pieniędzy na podręczniki, ubranka dla dziatek, nie odrabiasz z nimi lekcji, nie robią ci bałaganu w mieszkaniu, nie wołają co chwilę jeść.
- Poza tym - perorował dalej Bogdan przewracając kiełbaski i szaszłyki - Ja bym żadnego psa do ogródka nie wpuścił. Te psy to nic nie robią tylko sikają, robią kupy i nie ma z nich żadnego pożytku. Dziwię się warn, że trzymacie takie bydlę. Pozbądźcie się go, to zobaczycie jak warn roślinki w ogródku odżyją. Ja po prostu nie cierpię tych wszystkich zwierzaków. - Janowi na czole już drugi raz pojawiła się pionowa kreska. W oczach migotały mu iskry i jak gdyby pod wpływem jego wzroku gołąb, na którego patrzył, zaczął powoli zniżać lot i przeszedł w nurkowanie. W połowie paraboli lotu od ptaka odłączyła się jakaś ciemna kropka i poleciała w dół. Jaś jak zahipnotyzowany przerzucił wzrok na ową kropkę i po chwili zrozumiał...
- Lotnik, kryj się!!! - wrzasnął. Było już jednak za późno. Ciemna maź chlapnęła w sam środek rozłożonych na grillu szaszłyków, kiełbasek i karkówek. A gołąb? Gołąb wyrównał lot i ponownie zaczął szybować w kierunku słońca.
- To może chociaż zjemy surówkę ...? -zaproponował załamany pan Bogdan.
Olescy wrócili do domu szybko i w ciszy. Na progu Ares powitał ich zamaszyście machając ogonem. Oparł się przednimi łapskami o pierś swego pana i złożył czuły psi pocałunek na jego policzku. W kuchni papuga darła się na cały głos:
- Brrrawo!!! Bohaterrr!!!
Nad miastem nadal szybował samotny gołąb.
EGO (OGP 55 / czerwiec 2003)
GÓRA
|