I my mamy swoje czarne teczki. W jednej z nich odnaleźliśmy "Raporty z Powlęcina". Powlęcin to takie miejsce niedaleko stąd, gdzie dzieją się dziwne rzeczy.... "Złoty okres albo gehenna" to tytuł pierwszego raportu spisanego przez Kamila Pecelę.
Raporty z Powlęcina (1) "Złoty okres albo gehenna"
Przypadki tu opisywane wydarzyły się w Powlęcinie, niewielkiej miejscowości gdzieś na obrzeżach naszego powiatu, w wiosce podobnej innym na Opolszczyźnie. Łańcuch dziwnych zjawisk w dialektyce opolskiego rolnika dałyby się streścić dość enigmatycznym idiomem "mleko kwaśniało".
- "Co było pierwsze? A coś tam u nich się z "Klanem" porobiło" - usłyszałem, kiedy indagowałem o początek występowania dziwnych zjawisk.. Otóż kiedy wszyscy rzucili nagle swe zajęcia, by w uświęconym tradycją rytuale zasiąść rodzinnie przy kawie, nabożnie oczekując na pierwsze takty piosenki "życie, życie jest nowelą", zdarzyło się coś nieoczekiwanego, co wprawiło w osłupienie powlęcian. Wystąpiły nieoczekiwane zakłócenia, 200 osobników jednocześnie zaczęło regulować swoje odbiorniki. "To u nich" - z niesmakiem skwitowano owe płonne działania.
Niedługo potem ożenił się niejaki Wiertyk - najstarszy stary kawaler na wsi, nieustępliwy do tej pory wobec gwałtu uroków ciała niewiasty. Znany był ze swego niezdecydowania, "wąskiej natury", jak zapewne określiłby jego charakter Gombrowicz. Zawsze usłużny i pomocny, czerwienił się, gdy opowiadano o kobietach w aspekcie seksualnym. Otóż mężczyzna ten ożenił się. "Myśleliśmy, że wolał chłopców" - z ironicznym w ich mniemaniu uśmiechem opowiadają mieszkańcy wioski.
Jednak łańcuch dziwnych wypadków nie przerwał się tutaj. Pewnego pamiętnego dnia nie zastano pani Ledak przed bramą swej posesji. Zaintrygowana sąsiadka wybrała się do niej na kawę. "Co tak, Ledacko, milcycie?, zapytała, widząc, że dialog się nie klei. "To coś pogoda chyba dzisiaj nie tak" - odrzekła tamta zasępiona. U niej to dowiedziałem się też o kilku faktach, które miały istotny wpływ na rozwój historii.
Wspomniała mi o śmierci Eustachego. Eustachy był to najstarszy pies w okolicy. Przez kilkadziesiąt lat jego życia zdążył wytworzyć się wokół niego niezwykły mit. Otóż żartowano, że Eustachy jest psim patriarchą wioski, a swoje prawo pierwszej nocy wykorzystał do tego stopnia, że nie było psa na wsi, który nie miałby domieszki krwi sędziwego kundla. Kiedy był jeszcze młody, narzekano na jego niesubordynację i niefrasobliwość, prowadzącą do częstych konfliktów z drobiem. Jednak kiedy dożył swego mentorskiego wieku, zaczęto darzyć go szacunkiem, "poważaniem". Stał się ulubieńcem, pełnym godności i dostojeństwa. Jego śmierć była przesileniem, które dało powlęcianom do zrozumienia, że idzie nowe.
To, co zdarzyło się potem, odbiło się echem w całym powiecie i, jeśli sięgnięcie pamięcią, głośno było o tym nawet w prasie. Pierwszy był Mieczysław. Koledzy zauważyli go o godz. 17:00 pod płotem sklepiku spożywczego. Byli tym faktem mocno zaaferowani, zważywszy na ciągły debet w budżecie Mietka. Panjózef zbliżył się do przyjaciela, pragnąc zbadać jego niecodzienny stan. Okazało się, że w kurczowo zaciśniętej ręce spoczywała butelka "Przyprawy do ciast". Zdziwiony specyfikiem, po uważnej lekturze nalepki, ogłosił zebranym, że ów poncz stworzony został na bazie alkoholu.
- 60%, 6 zł! - wykrzyknął z tryumfem.
Owo wykrzyknienie stało się punktem przełomowym. Panowie z Powlęcina z euforią świętowali każdy kolejny dzień. Roboty w polu i przy gospodarstwach zostały zatrzymane. Miejscowy sklepik spożywczy czynny był prawie cały dzień, nigdy jeszcze ruch nie był tak wzmożony. Sprzedawca nigdy później nie miał mieć tylu znajomych i kolegów. "Zeszyt" - ta osławiona i najważniejsza instytucja małowiejska - nigdy wcześniej swoją tuszą nie cieszył tak bardzo wzroku handlarza, zaś kupujący oszołomieni szczęściem, nie zdawali sobie sprawy z geometrycznego postępu zobowiązań.
Zupełne inne stany przeżywały wówczas powlęcińskie gospodynie. Znały dobrze charaktery mężów i radziły sobie dotychczas z ich pasjami. Jednakże nasilenie, przerażające spotęgowanie zjawiska czyniło je bezsilnymi. Same musiały oporządzić gospodarstwo, dzieci i nieznośnie rozanielonych mężczyzn. Wtórował im wrzask niemowląt, ryk zwierząt domowych i swąd przypalonego obiadu.
Sielanka nie trwała długo. Zakaz handlu tym towarem sprowadził wszystko do normalnych rozmiarów. Westchnienie ulgi wyrwało się z piersi mieszkanek Powlęcina. Dzieci zaczęły rozpoznawać rodziców, umilkły psy, nastała żenująca cisza. Zamyśleni i milczący panowie wrócili do swoich prac, powrócił smutek codziennej egzystencji. Jedynie pan Banowski, sklepikarz, chodził zaabsorbowany, w duchu przeliczając przyszłe profity. Chytry uśmieszek długo jeszcze miał zdobić jego twarz.
Rzeczywistość kacem wdarła się pod strzechy.
Nikt chętnie nie wraca pamięcią do tego okresu. Mężczyznom twardy realizm nie pozwala się rozczulać się nad rajem utraconym. Kobiety, jak to kobiety, ubarwiają znacznie całe zdarzenie, sarkając jednocześnie na naturę swych mężów. Jakkolwiek jednak interpretować owe fakty, nie zmieni to ich wagi i znaczenia. Pojawienie się ponczu w "Sklepie spożywczo-przemysłowym" na stałe zapisało się w mitologii Powlęcina - do pamięci przeszło jako "złoty okres" (pojmowanie mężczyzn), bądź też jako Chaos (interpretacja powlęcianek).
Kamil Pecela (OGP 49 / listopad 2002)
GÓRA
|