Historia jednej rajzy do Holandii
Numer telefonu dostałem od znajomej. Zadzwoniłem do szefowej, umiała po niemiecku. Trochę kaleczyła język, ale to tak jak ja, więc dogadaliśmy się. Powiedziała, że oddzwoni.
Gdzieś po tygodniu zadzwoniła do mnie, to był czwartek, druga po południu. Powiedziała, że jest robota i że mam wyjeżdżać jutro o 6 rano. Podała miejsce odjazdu busa. Byłem bardzo zaskoczony, ale kazała mi się decydować od razu, bo inaczej zadzwoni po kogo innego. Zgodziłem się.
Podróż trwała 12 godzin, przyjechaliśmy aż nad morze. Właścicielami firmy było małżeństwo Holendrów. Zatrudniali podobno ok. 350 Ślązaków. Kazano mi złożyć podpis pod umowę. Na umowie nie było stawki za godzinę. Kiedy zwróciłem szefowej na to uwagę, powiedziała, że wysokość stawki będzie zależała od tego, jak długo zostanę w firmie.
Później odwieziono mnie do hotelu. Hotelem okazał się stary blaszany biurowiec przyfabryczny. W małych pokojach stały pod dwa żelazne łóżka piętrowe, lodówki, szafy i mały stolik. W trochę większych pokojach były już 3 piętrowe łóżka. W hotelu mieszkało 180 ludzi.
Doba kosztowała 7 euro. W napisanym po polsku "regulamin pobytu", który mi wręczono, napisano: Opłata ta jest o wiele niższa, niż rzeczywiste koszty.
Przyjechałem w piątek, na pracę czekałem aż do poniedziałku. Trafiłem do szklarni, w której hodowano róże. Trafiłem tam z 3 innymi pracownikami. Mimo iż panowały upały, musieliśmy pracować w długich spodniach i rękawach. Ze względu na kolce. Właściciele szklarni ciągle nas poganiali. Było upalne lato, na dworze 38 stopni, w szklarni ponad 50. Nie dostaliśmy nic do picia, nie było nawet czasu, żeby napić się swoich napojów. Praca trwała 7 dni w tygodniu. Właściciel szklarni ciągle wrzeszczał, że ścinamy róże za wolno. Na dodatek pryskał na róże truciznę w czasie, kiedy je ścinaliśmy.
Jedna z kobiet, które z nami pracowały, mdlała z gorąca, zaczęła też odczuwać silne bóle brzucha, chyba od tej trucizny. Zgłosiła to szefowi, a ten kazał jej się pakować. Na następny dzień pojechała do domu. Ja zostałem 2 miesiące, żeby dostać 6 euro za godzinę.
Do dzisiaj mam regulamin pobytu, w którym można przeczytać: Twój szef ufa Tobie i liczy na Twoją obecność i dobrą pracę. Jeżeli napotkasz jakieś problemy, możesz o tym porozmawiać z szefem(ową). Prawie każdy problem możemy rozwiązać.
wysłuchał: FB
|
Wielu Ślązaków boi się, że po wejściu Polski do UE stracą pracę
Praca z czerwonym paszportem
Gdyby zapukać w tygodniu do domów w jakiejś podoleskiej, śląskiej wsi, okazałoby się że nie ma w nich prawie wcale mężczyzn. Tylko kobiety, dzieci i starsi ludzie. Mężczyźni jeżdżą do pracy - do Niemiec, do Holandii. Jeżdżą ci, którzy mają czerwony paszport.
"Hanysy" i "chadziaje"
Jeszcze kilkanaście lat temu odbywały się prawdziwe wojny między "hanysami"(Ślązakami) i "chadziajami" (Polakami). Wojny te odbywały się zazwyczaj na dyskotekach. Dzisiaj wiejska wojna na sztachety to na szczęście przeszłość.
Dziś, w czasach szalejącego bezrobocia, "chadziaje" zazdroszczą "hanysom" ich paszportu. Kiedy przegląda się oferty pracy w prasie, najczęściej czyta się: "Wymagany niemiecki paszport", "Tylko z paszportem UE!", "Pochodzenie!", "Staat", "Tylko z czerwonym paszportem".
Przed wicekonsulatem niemieckim w Opolu codziennie od świtu stoją tłumy ludzi, aby wyrobić sobie albo odnowić "czerwony paszport". Paszport niemiecki, który jest przepustką do pracy na Zachodzie.
Twardy kawałek chleba
Niemal wszyscy Ślązacy podkreślają jednak, że praca na Zachodzie nie jest łatwym kawałkiem chleba. Fatalne warunki mieszkaniowe, kilkunastogodzinny dzień pracy, daleko do domu, życie bez rodziny.
Wiele osób przyznaje, że nie raz zostali oszukani przez nieuczciwych pracodawców. Czasem pracowali po 3 miesiące za darmo. Szef zwlekał z wypłatą, tłumacząc się np. z opóźnieniami w banku, obiecywał premie, a potem znikał bez śladu.
Nic nie zrobisz - mówi 46-letni Rudi, z zawodu murarz - trzeba było wracać do domu, pożyczyć pieniądze na następną rajzę i próbować jeszcze raz.
Coraz dalej od domu
Jeszcze kilka lat temu wszyscy Ślązacy jeździli pracować do Niemiec. Od tego czasu wiele się jednak zmieniło, Niemcy są w kryzysie gospodarczym, brakuje pracy. Wtedy zaczęto jeździć do Holandii, głównie do pracy w ogrodnictwie. Wtedy też do pracy na Zachód zaczęły jeździć kobiety.
Wcześniej rzadko zdarzało się, aby kobiety jeździły zarabiać marki. Choćby dlatego, że w Niemczech Ślązacy pracowali głównie na budowach, a to za ciężka praca dla kobiet.
Natomiast w Holandii, w pracy przy ogórkach, pomidorach czy pieczarkach to mężczyźni mają większe problemy. Do zbierania pieczarek biorą zazwyczaj kobiety, bo to praca na akord, a ta robota kobietom po prostu szybciej idzie - mówi 24-letnia Ewa, z zawodu fryzjerka.
Złota rączka i pijak
Ślązacy jeżdżący do pracy do Niemiec często musza pracować w innym zawodzie, niż wyuczony. Ja jestem kucharzem, a w Niemczech kręciłem regipsy, kładłem szyny i sadziłem drzewka w mieście - mówi 33-letni Romek.
Nikogo nie dziwi, że fryzjerzy kładą płytki, zegarmistrze murują domy, a kucharze kładą szyny. Niemieccy pracodawcy chwalą Ślązaków za to, że są "złotymi rączkami". Potrafią wykonać każdą pracę.
Mniej podoba się Niemcom pijaństwo śląskich pracowników. Wiele razy zdarza się nawet, że przychodzą nietrzeźwi do pracy albo nawet piją w pracy, kiedy "szef nie widzi".
Prawdziwą plagą jest też złodziejstwo w miejscu pracy. Jest to zapewne nawyk z lat komunizmu, kiedy bez skrupułów podbierało się z pracy narzędzia czy materiały.
U Niemców jest to nie do pomyślenia. 31-letni Piotrek z Olesna opowiada, jak jego kolega wyleciał z pracy, kiedy zauważono, że ukradł z ubikacji
rolkę papieru toaletowego.
Niedouczeni Ślązacy
Ryszard Kapuściński, słynny polski reportażysta, mówił niedawno z entuzjazmem, że dopiero teraz dowiedział się, że na Śląsku żyją ludzie z podwójnym obywatelstwem. To są prawdziwi Europejczycy - mówił Kapuściński - Są dwujęzyczni, łączą dwie kultury.
Kapuściński nie wiedział, że Ślązacy pracujący na Zachodzie często nie znają nawet języka niemieckiego, ani nie robią nic, żeby się go nauczyć. Bardzo mały procent Ślązaków kształci się. Młodzi kończą tylko zawodówki, niecierpliwie czekając, kiedy skończą 18 lat i będą mogli jechać zarabiać euro. Euro potrzebne do tego, żeby móc kupić szpanerski samochód. Pracuję w Holandii po to, żeby sobie kupić seata - mówi 20-letni Rajmund. - Super będzie mieć taką furę i móc nią pojechać na dyskotekę.
Nie ma roboty?
Nie mamy innego wyjścia, tylko jeździć ponad 1000 kilometrów, żeby zarobić na chleb - mówią wszyscy, z którymi rozmawiam. Nikt nie zna dokładnej liczby Ślązaków, którzy jeżdżą na Zachód do pracy. Szacuje się, że jest ich ponad 50 tysięcy.
Czy jednak naprawdę wyjeżdżają tylko dlatego, że w Polsce nie ma pracy? 40-letni Jerzy już od ponad 10 lat pracuje jako malarz w Niemczech. 3 lata temu uznał , że ma już dość ciągłego jeżdżenia, rozłąki z rodziną. Zaczął pracować tutaj. Po kilku miesiącach zauważył, że jego zarobki mu nie wystarczają. Przyzwyczaiłem się do życia na jakimś poziomie, a nagle nie mogłem sobie na wiele rzeczy pozwolić - przyznaje. Skutek był taki, że wrócił do pracy w Niemczech.
Rozdzielone rodziny
Jedną z największych uciążliwości pracy na Zachodzie jest rozłąka z rodziną. Przed rokiem w kościołach czytano list biskupa opolskiego Alfonsa Nossola o tym problemie.
Rodziny są rozdzielone, małżonkowie odzwyczajają się od siebie. Coraz więcej małżeństw się rozwodzi, co jeszcze kilka lat wcześniej było na Śląsku nie do pomyślenia. Wiadomo przecież, że dla Ślązaka rodzina zawsze była na pierwszym miejscu. Jak jest teraz?
Co po 1 maja?
Ślązacy najbardziej boją tego, co stanie po 1 maja, kiedy Polska wejdzie do Unii Europejskiej. Holandia, obecnie główny "żywiciel" śląskich gastarbajterów , zapowiedziała, że od razu przyjmie pracowników z nowych państw Unii Europejskich.
Szef powiedział nam, że od maja obniży stawkę godzinową do 3 euro za godzinę i jak to się nam nie podoba, to nie musimy u niego pracować -mówi 23-letnia Asia. Uważa, że taka stawka nikomu się nie opłaca (obliczając koszty mieszkania, wyżywienia, ubezpieczenie i utrzymania domu w Polsce). Wie jednak, że Polacy zgodzą się na taką płacę, bo już dziś pracują za tyle na czarno w Holandii.
Czeka więc na 1 maja, tak jak wszyscy Ślązacy z czerwonym paszportem, jak na sądny dzień.
Mirosław Dragon, współpr. Felix Braun (OGP 61 / styczeń 2005)
GÓRA
|